Akcja "Morena" 1972r.
Poniższa relacja z udziału harcerzy Hufca Lubliniec w akcji Morena w Gdańsku, w roku 1972, powstała ze wspomnień jej dwóch uczestników: druha Jerzego Gryca (J.G) i druha Mariusza Gaczka (M.G).
J.G: Na obóz „Morena” do Gdańska pojechaliśmy pociągiem w lipcu 1972 roku.
J.G: Przed wyjazdem druh komendant Henryk Pietrek zrobił pogadankę – mieliśmy nie pytać o Wałęsę, o masakrę robotników w 1970 na wybrzeżu, ani o strajki. Po przybyciu na miejsce, Gdańsk Wrzeszcz - Jaśkowa Dolina, policzono nas i podzielono na zastępy. Mój zastęp nazwaliśmy „Emeryci”. Zastępowy A.Kupczak był z Katowic, zaś reszta z Lublińca i okolic.
Członkowie zastępu "Emeryci" - stoją od lewej
Jerzy Gryc, Grzegorz Kucharski, Krzysztof Balbierz, A.Kupczak (zastępowy)
K.Krawczyk, H.Machoń, Aleksander Łapka, Robert Ficek z Chorzowa
J.G: Nasz śląski podobóz położony był w małym wąwozie na wprost bramy głównej. Namioty, beczki, stały po prawej stronie. Ulicę z bramą obozu łączył pomost z desek długości około 40-50m.
M.G: W sąsiedztwie obozu (na przeciwnym końcu od bramy głównej) był jakiś obiekt za płotem w drucianą siatką. Ogrodzenie było na niewielkim podwyższeniu terenu. Poniżej w dość wysokim poszyciu był rozciągnięty drut na wysokości łydek. Jeśli ktoś uciekałby po przeskoczeniu przez ogrodzenie, z pewnością by się wyłożył. To było coś takiego, co zastosował Kościuszko w Stanach - drewniane paliki wbite w ziemię co kilkanaście, kilkadziesiąt cm. Dla wojska w tamtym czasie nie do przejścia:)
J.G: Pojechaliśmy tam, aby pomóc gdańskim harcerzom przy budowie Parku Wypoczynku. Codziennie w pocie czoła woziliśmy piach, ziemię, cement i kamienie. Materiały sypkie po rozplantowaniu tworzyły ścieżki, a otoczaki ich obramowanie. Dziewczyny sadziły krzewy ozdobne i kwiaty. Suchy prowiant dostarczali dyżurni, były to przeważnie – kanapki i napoje. Podstawowymi narzędziami były szpadle, łopaty, kilofy, taczki i wiadra. Często, gęsto, na dłoniach pojawiały się pęcherze. Od czarnej roboty byli druhowie:), a druhny, rzecz oczywista wykonywały lżejsze prace.
M.G: Pamiętam, że prowadziliśmy jakieś prace porządkowe przy budowie Parku Wypoczynku, a także wznosiliśmy drewniane konstrukcje na terenie obozu. Ja trochę mniej pracowałem fizycznie, bo z druhną Krysią Loose pisaliśmy kronikę. Pamiętam też, że pełniłem służbę przy łącznicy polowej ŁP-10. W czasie służby w kuchni obieraliśmy ziemniaki.
Druhna Krystyna Loose i druh Mariusz Gaczek,
podczas przeglądania kroniki obozowej
J.G: Po pracy „kapiółka” i na obiad. A potem cisza poobiednia ze spaniem. A że nie samą pracą harcerz żyje, więc organizowano nam także wycieczki. Zwiedziliśmy Westerplatte, a kąpiele morskie zapewniły nam plaże w Jelitkowie i Sopocie.
M.G: W ramach zajęć dodatkowych zwiedzaliśmy kiedyś łodzie podwodne. Byliśmy podzieleni na dwie grupy. Każda zwiedzała inną. Zazdrościliśmy drugiej grupie, bo oni dowiedzieli się dużo więcej, a nasz marynarz ciągle zasłaniał się tajemnicą wojskową. Raz byliśmy w teatrze na występie Maćka Zembatego
J.G: Sporo osób miało po raz pierwszy w życiu możliwość zobaczenia morza. Toteż, gdy tylko była taka możliwość, każdy starał się w nim wykąpać się i zachłysnąć bezmiarem wód po horyzontu kres.
M.G: Pamiętam, będąc w centrum Gdańska, maszerowaliśmy Długim Targiem i co sił w gardłach ryczeliśmy piosenkę, której słowa wyśmiewały poprzednią władzę, a przechodnie schodzili nam z drogi:)
J.G: Jak to na obozach bywa zorganizowano zawody sportowe – „Ślązacy” vs „Miejscowi”. Wygraliśmy wszystkie, za wyjątkiem jednej, konkurencje sportowej, a trochę tego było: piłka nożna, siatkowa, ręczna, pchnięcie kulą, przeciąganie liny, biegi... Zazdroszczono nam tak świetnych wyników:). Po emocjach sportowych były tańce, skecze i oczywiście - ognisko.
M.G: Kiedyś był konkurs wiedzy. Gdańszczanie się chwalili, że zawsze wygrywają. Tym razem jednak przegrali ze Ślązakami.
J.G: Mieliśmy również konkurs na najlepszą piosenkę obozową. Wygrał mój zastęp utworem pt. „Huba”. Jak pamiętam na gitarze grał A.Kupczak, on też śpiewał, a wspomagał go chórek, czyli reszta zastępu.
J.G: Pewnego dnia po obozie gruchnęła wieść, że ma zawitać TV Gdańsk. Obóz wyszykowaliśmy na glanc, mundury także. Przyjechali. Kręcono program z okazji Neptunaliów. Mnie i 2-ch kolegów ucharakteryzowano na górników. Ja czytałem jakiś tekst ku czci boga mórz Neptuna. Obok wdzięczyła się Rusałka splątana siecią.
M.G: Przywieźli wielkie kamery, podłączone do wozu transmisyjnego długimi dość grubymi kablami. Mieli jakiś kłopot z łącznością i zostałem mianowany pomocnikiem inspicjenta. Miałem biegać od wozu transmisyjnego do kamerzystów. Nie pamiętam, czy były próby, ale w czasie głównego występu coś poszło niezgodnie ze scenariuszem, ktoś wyskoczył z beczki zbyt szybko. Pewnie nikt tego nie zauważył.
J.G: Pewnego dnia zrobiła się afera. Zupki były cienkie(nie to jak wyżerka na Kokotku:)) więc poprosiliśmy po dobroci o chleb. Panie kucharki narzekały, że Ślązacy są „nienażarci” i ciągle chcą repety i...chleba. No cóż, nasz zastęp zrobił naradę. Pod osłoną nocy, uzbrojeni w skręcone ręczniki, przemykając niepostrzeżenie między wartami, podkradliśmy się pod namiot kucharek. Wyjęliśmy w nim śledzie, i namiot się złożył. Naszą „bronią” biliśmy we wszystko co się ruszało. Rano była z tego awantura, ale sprawców nie wykryto:). Nikt prócz nas nie wiedział o tej nocnej eskapadzie. Kucharki były wystraszone, małomówne, ale od tego czasu chleb był „skolko ugodno”.
M.G: Kiedyś nas zaskoczyli nocnym alarmem i wyprowadzili do lasu. Mieliśmy kogoś znaleźć. Noc była wyjątkowo ciemna, więc w takich warunkach po uformowaniu koła, komendzie w tył zwrot i naprzód marsz, postanowiliśmy usiąść na ziemi po trzech krokach. Miałem pecha, ale tylko małego. Jak stawiałem chyba trzeci krok spadłem ze skarpy. Uczucie niemiłe, ale na szczęście nic złego mi się nie stało. Było to źle przygotowane i szybko się skończyło.
J.G: Niedaleko naszego obozu wyniuchaliśmy cmentarz żołnierzy radzieckich. Nosiliśmy im na groby kwiaty, ale tylko tym, którzy na nagrobkach mieli półksiężyc i gwiazdę. I to by było z grubsza na tyle. Resztę zwalam na demencję:)
M.G: Pod wpływem filmu Człowiek z Rio, w którym był auto różowe w zielone gwiazdki, pomalowaliśmy z kolegą nasze menażki w takie same kolory i wzorki. (parz zdjęcie poglądowe poniżej). Farba pod wpływem ciepła się kleiła i zostawała na ceracie stołu, ale nasze malowidła dotrwały do końca obozu.
Wspomnienia:
Jerzy Gryc
Mariusz Gaczek