Pomoc powodzianom - 1997r
1997 rok ze względu na powódź, która była w kraju był rokiem ciężkim. Z tego co pamiętam prawie cały lipiec lało. Powódź nie ominęła i naszej bazy w Kokotku.
Most na basen zalany był tak, że było tylko widać górną poręcz. Poziom wody na Leśnicy poniósł się o około 2 metry.
Tak wyglądał teren basenu harcerskiego, gdy wylała w 1997r. Leśnica
Komenda Chorągwi wyznaczyła dyżury 24-godzinne w Ośrodku Harcerskim w Chorzowie. 17 lipca - do wyjazdu na dyżur z naszego Hufca zostali wyznaczeni: Bartek Busz, Kajetan Zbączyniak, Mariusz Maciów, Radosław Gabiga, Anna Kozok, Tomek Polewczyk, Ewa Zupok, Marcin Jakubowski, Marzena Szatan. Dyżur zaczynał i kończył się o 12.00. Tak więc przed jedenastą obyła się zbiórka oddelegowanych przed kuchnią w Kokotku gdzie Bartek Busz zameldował komendantowi druhowi Krzysztofowi Zbączyniakowi - gotowość do wyjazdu. Spakowaliśmy się do niebieskiej Nysy i pomknęliśmy do Chorzowa.
Na miejsce przybyliśmy kilka minut przed 12.00. Zaparkowaliśmy nasz bolid na parkingu i udałem się zameldować przyjazd naszego zespołu do zadań specjalnych. Koordynatorem w Ośrodku do spraw dyżuru był druh hm Janusz Polak. Od razu ochrzciliśmy go Sidneyem Polakiem. Byliśmy bojowo nastawni, chcieliśmy pomagać, ratować, jednym słowem góry przenosić. Rzeczywistość była trochę inna. Zaraz po przyjeździe usłyszeliśmy od Sidneya: na pewno jesteście zmęczeni podróżą "dychnijcie se!". No to udaliśmy się do namiotu, rozlokowaliśmy się na kanadyjkach i po pół godzinie zgłosiliśmy gotowość do pracy. Skierowano nas do uporządkowania magazynów znajdujących się przy boisku, w których znajdowały się ubrania z darów i sprzęt do mieszkań. Ochoczo zabraliśmy się do pracy i po godzinie magazyny były wysprzątane. Zgłosiliśmy wykonanie zadania. Sidney Polak skierował nas na obiad mówiąc: idźcie na obiad, a potem "se dychnijcie", bo się napracowaliście. Po obiedzie chwila przerwy krótki mecz w nogę na boisku i znowu zgłoszenie gotowości do pracy.
Udaliśmy się na stary dworzec kolejowy w Katowicach, gdzie mieliśmy przeładowywać rzeczy z darów z samochodów do wagonów. Po przyjeździe na miejsce zastaliśmy pusty wagon towarowy i człowieka, który kazał nam "dychnąć", bo na pewno jesteśmy zmęczeni tym ciągłym pomaganiem. Tak odpoczywając mijały kolejne minuty. Zrobiliśmy nawet zawody w przepychaniu - wagonu kolejowego. Po kilkudziesięciu minutach przebywania na dworcu jest sygnał, jedzie auto z rzeczami, które trzeba będzie rozładować. Jakie było nasze zdziwienie, gdy przyjechał polonez truck, a rozładowanie go zajęło nam ok 5 minut. Jeżeli dobrze pamiętam to był jedyny samochód, który tego dnia rozładowaliśmy. Potem wraz z koordynatorem udaliśmy się na miasto pozbierać z punktów zbiórki darów otrzymane rzeczy. Z tego co pamiętam nie było tego zbyt wiele. Po zebraniu rzeczy przynieśliśmy je na dworzec i umieściliśmy w wagonie. Koordynator podziękował za pomoc i powiedział ze możemy jechać do ośrodka. Po powrocie zameldowaliśmy się u Sidneya który przywitał nas nieśmiertelnym "dychnijcie se", bo na pewno jesteście zmęczeni. Kolejna chwila odpoczynku - po niebywałym wysiłku i udaliśmy się na kolację. Po kolacji mieliśmy czas wolny, więc udaliśmy się do parku zapoznając się z jego infrastrukturą. Po powrocie na Ośrodek poszliśmy spać. Następnego dnia po śniadaniu siedzieliśmy w Ośrodku czekając na sygnał do niesienia pomocy. Jednak ku naszemu rozczarowaniu, nic takiego nie nastąpiło. O 12 odmeldowaliśmy się i powróciliśmy do Kokotka trochę rozczarowani, że pomimo wielkich chęci tak mało mogliśmy pomóc. Z tego wyjazdu w pamięci każdego z nas pozostał zwrot - Sidneya Polaka - "dychnijcie se".
Wspominał druh Kajetan Zbączyniak
HAL 1997 w Kokotku była – jak co roku – długo wyczekiwanym przeze mnie wydarzeniem. Ponownie miałem zaszczyt i przyjemność pełnić służbę jako zastępca Komendanta Zgrupowania, ś.p. dha Romana Krupskiego.
Druh Bartek Busz po lewej, składa raport druhowi Romanowi Krupskiemu
Pamiętam bardzo deszczowy lipiec i wysiłki całej kadry w dostosowaniu programu obozu do niekorzystnej aury… Z dnia na dzień – z dużym niepokojem – śledziliśmy wiadomości o fali powodziowej i obserwowaliśmy wznoszący się stan wody w Leśnicy. Roman, zapalony filmowiec, namówił mnie do nakręcenia krótkiego reportażu o sytuacji powodziowej na terenie Ośrodka. Mimo świadomości powagi sytuacji, chyba jednak nie do końca wierzyliśmy, że sprawy potoczą się w tragicznym kierunku… W końcu stało się! Powódź ogarnęła cały Śląsk, relacje telewizyjne były szokujące, rozpoczęła się kampania na rzecz pomocy powodzianom.
Widok na Leśnicę ze skarpy w Kokotku 1997r.
Nie pamiętam dokładnie z czyjej inicjatywy, ale stawiam na Romana Krupskiego, postanowiliśmy włączyć się do harcerskiej akcji pomocy. Z grupy instruktorskiej sformowaliśmy zastęp, który udał się na misję do Chorzowa. Film z meldunku przed wyjazdem świetnie oddaje atmosferę tamtych dni. Radość, poczucie wykonywania pożytecznej pracy, energia młodości, humor… Szczerze mówiąc zatarły się w mojej pamięci sytuacje, o których wspomina Kajtek, pamiętam jedynie sortowanie odzieży i przeładowywanie paczek. Robota nie była ciężka, nie zetknęliśmy się bezpośrednio z ludzkim nieszczęściem. Pamiętam natomiast dokładnie jak po powrocie do Kokotka, wspólnie z Kajtkiem i Mariuszem „Ciufą”, zorganizowaliśmy sobie spływ tratwami po powodziowej fali Leśnicy… To była jazda! Z dzisiejszej perspektywy pomysł bardzo lekkomyślny, wręcz idiotyczny, ale młodość ma przecież swoje prawa… :)
Wspominał druh Bartek Busz
Powódź tysiąclecia, bo tak potocznie nazwano powódź, która nawiedziła w lipcu 1997 roku południową i zachodnią Polskę, spowodowała śmierć 56 osób, a szkody oszacowano na ok. 3,5 miliarda dolarów. Wylały wówczas wody dorzeczy rzek Bóbr, Bystrzyca, Kaczawa, Kwisa, Mała Panew, Nysa Kłodzka, Nysa Łużycka, Odra, Olza, Oława, Skora, Szprotawa, Ślęza i Widawa, a także górnej Wisły i Łaby.
Zdjęcia:
Archiwum Hufca Lubliniec