Historia Hufca Lubliniec

Harcerstwo to nie jest coś, co się umie, ale to jest coś czym się jest.

Wspomnienia - Wybuchowe zabawy

Okres okupacji niemieckiej w Kaletach zakończył się praktycznie 17 – 19 stycznia 1945 roku. Wojska Niemieckie uciekając z Kalet pozostawiły jednak w przylegających do Kalet lasach dużą ilość różnego rodzaju amunicji. Wzdłuż drogi ciągnącej się przez las (6 km) pomiędzy Kaletami i Sośnicą utworzone były strategiczne leśne magazyny amunicji dla zaopatrywania w nią przechodzących żołnierzy niemieckich. Były to utworzone czworokątne zasieki z drutu kolczastego i gałęzi (mniej więcej 15x15m) wypełnione skrzyniami z wszelkiego rodzaju amunicją przykryte maskującymi plandekami. Pośpiech w jakim Niemcy opuszczali nasz Kraj spowodował, że z braku czasu cały ten arsenał pozostał w lesie nie zabezpieczony.

Okres przejmowania władzy na tym terenie był dość chaotyczny to też chętnych do penetracji zawartości pozostawionych przez armię niemiecką nie brakowało. Skutki tych działań okazały się z czasem dramatyczne. Za nim zabezpieczono ten teren duża ilość wszelakich materiałów w postaci min czołgowych, pocisków artyleryjskich, granatów, wszelkiego rodzaju zapalników do min i granatów dostała się w niepowołane ręce. Prym w tych poszukiwaniach wiodła młodzież, bo była to nie lada atrakcja.

Z czasem jednak doszło do zabezpieczenia tego terenu i kontrolowanego zniszczenia przez wysadzenie tych materiałów. Skutkiem tego działania były pożary lasu co spotęgowało straty.

Była już wiosna. Pierwsza w wyzwolonym Kraju. Tworzone były struktury administracyjne. Fabryka Celulozy i Papieru w Kaletach podnosiła się z częściowego spalenia a załoga intensywnie odbudowywała i uruchamiała poszczególne oddziały fabryki. Uruchomiona została szkoła prowadzona przez p. Piotra Gasztycha a jego synowie Jerzy i Leszek odbudowywali struktury Związku Harcerstwa Polskiego.

Mimo ostrzeżeń płynących ze szkoły, z harcerstwa, zabawa niebezpiecznymi atrybutami pozostawionymi przez wojnę trwa w najlepsze. Uczestniczyła w tym przede wszystkim młodzież. Następuje wręcz handel i wymiana pomiędzy kolegami różnymi pozyskanymi fragmentami amunicji. Osobiście jako 9 – letni chłopak wchodzę w posiadanie kilku set zapalników do min i granatów, sznury zapalające (lont) i proch strzelniczy. Wszystko to gromadziłem w skrytce w ogrodzie, w krzakach w wielkiej tajemnicy przed rodzicami. Posiadanie własnego arsenału podnosiło prestiż w śród kolegów. Takie to były czasy. Smart fonów jeszcze nie było.

Aż stała się niewyobrażalna tragedia. W pobliskiej wsi kolo Kalet rodzeństwo pięciorga dzieci z jednej rodziny pasąc krowy rozpaliły ognisko wkładając w ogień minę. Usiedli dookoła i czekali co będzie. Wybuch miny zabił wszystkich. Szczątki tych dzieci rozsypane zostały po całym polu a nawet znajdowano je na pobliskim drzewie. Wszystkie te dzieci chodziły do mojej szkoły w Kaletach. Pamiętam ten pogrzeb, w którym uczestniczyła cała szkoła. Pięć białych trumienek, w których były pomieszane szczątki całego rodzeństwa. Było to wstrząsające wydarzenie i wydawało się, że otrzeźwi umysły tych młodych ludzi przed dalszą zabawą tymi niebezpiecznymi zabawkami. Upłynęło niewiele czasu i wszyscy o tym zapomnieli. Zabawy amunicyjne trwały nadal. Ale ze znacznie większą ostrożnością.

Między innymi na ryby chodziło się z t. zw. „bortkami”. Były to laski dynamitu do których wsadzało się lont, podpalało i wrzucało do wody. Lont musiał być jak najkrótszy, by po wrzuceniu do wody natychmiast wybuchał. Ogłuszone ryby wypływały i zbierało się je siatką. Były to bardzo niebezpieczne połowy. Będąc z dwojgiem moich starszych kolegów na takich połowach w czasie podpalania lontu laska dynamitu wypadła nam z rąk i musieliśmy natychmiast odskoczyć z tego miejsca i paść plackiem na ziemie. Skutkiem czego zostaliśmy dotkliwie poranieni odłamkami , na szczęście nie groźnie głównie na plecach. Tyłki nasze zostały znacznie dotkliwiej skrojone pasem przez naszych ojców po tym jak się wydało. Niestety cały mój arsenał pod okiem mojej mamy musiałem wynieść i pod kontrolą wrzucić do głębokiego stawu kończąc raz na zawsze „wybuchową” zabawę.

Ale był jeszcze jeden wybuchowy epizod, który wydarzył się niestety na pierwszym obozie harcerskim w Krywałdzie. Jak już pisałem o tym obozie w opracowaniu o Harcerstwie w Kaletach uczestniczyliśmy w wielu różnych leśnych podchodach i zabawach. Jedna z nich kończyła się zdobyciem leżącego w lesie ogromnego głazu narzutowego ważącego kilka ton. Głaz ten po zdobyciu został rozsadzony przez podłożenie pod nim laski dynamitu. Oczywiście uczynili to nasi starsi harcerze z dużym zabezpieczeniem, by nikomu nic się nie stało. (nazwiska tych harcerzy niestety nie ujawnię). Spektakularnego widowiska nie było, bo kamień ten rozpadł się tylko na dwie części.

Były jeszcze pojedyncze przypadki drobnych nieszczęść wynikających z nieumiejętności posługiwania się materiałami wybuchowymi ale to szybko się skończyło.

Tak wyglądały zabawy dzieci i młodzieży w Kraju w którym właśnie zakończyła się wojna. Oby nigdy już podobne przypadki nie miały miejsca.

Wspomnienia z przed 70 lat opisał w maju 2016 r.
Leszek Goetzendorf Grabowski