Po piędziesięciu latach...
Każdy człowiek, także młody, nawet najmłodszy przeżywa chwile niezadowolenia z czegoś co go otacza, z tego co ma, a czego nie ma, czy też kim jest lub nie jest, czyli z siebie samego. Z danej mu rzeczywistości. W moim przypadku, w takich momentach młodzieńczych zawsze padało "sakramentalne": "Pamiętaj, że są inni, którym jest gorzej niż Tobie; są chorzy i nieszczęśliwi z powodu trwałego kalectwa, albo ubodzy duchem; istnieją rzesze głodnych i bezdomnych, potrzebujących pomocy. Jeżeli uważasz, że jest Ci źle to pomyśl o innych." I to wyniosłam z domu. To miało stać się najlapidarniejszą wyrażoną ideą przewodnią na całe moje dorosłe życie.
Druhna Grażyna Dąbrowska na obozie w Krzepicach w 1939r.
Najwcześniejszą możliwością realizacją tej idei dało harcerstwo. Drużynę harcerską przy szkole średniej im. Adama Mickiewicza w Lublińcu, na początku, o ile pamiętam prowadziła druhna Irena Handke, nauczycielka szkoły podstawowej, potem Irena Tyranówna. Mnie dość wcześnie przypadła rola zastępowej. Kiedy to piszę - w roku 1986r. - mija akurat równe 50 lat od pierwszego obozu naszej drużyny, od pierwszego ważniejszego wydarzenia harcerskiego jakie zapamiętałam. Wierzyć się nie chce kiedy minęło aż tyle lat, w których zawarły się jakże krótkie lata młodzieńczej radości, cała "epoka" koszmaru wojny, mozolne dziesięciolecia budowania życia na nowo.
Chociaż prowadziłam w owym czasie "klasyczną" kronikę drużyny ilustrowaną licznymi fotografiami nie mogę dziś w szczegółach odtworzyć wszystkiego, co było treścią naszej działalności co było skrupulatnie zapisane. Kronika niestety spłonęła w piecu we wrześniu 1939r. za sprawą przerażonej wejściem Niemców babci. Bała się konsekwencji w przypadku znalezienia przez żandarmów wszelkich "patriotycznych dokumentów" - jak usprawiedliwiała potem ten fakt. Nie pomyślała o tym, że można by jakoś bezpiecznie schować zapisy i zdjęcia. Ja o tym dowiedziałam się już post factum.
Na szczycie Błatnej - harcerki z Drużyny Żeńskiej Działającej przy Gimnazjum w Lublińcu
A patriotyzm? Tak miała rację. I szkoła już samym imieniem patrona i harcerstwo - uczyły właśnie między innymi patriotyzmu, chociaż nie szermowano w tamtych czasach tym słowem. Umiłowanie wszystkiego co nasze, co Polskie kształtowało i ugruntowywało się w naszych sercach poprzez wszystkie działania i treści w samym toku nauczania, w harcerskich poczynaniach. Poprzez poznawanie kraju i jego piękna, poprzez wędrówkę z pieśnią czy śpiew przy ognisku.
Harcerskie obozy. Radość, zabawa, "wielka gra"?
Poznawanie i pokonywanie trudności?
Przełamywanie własnego "ja"?
Realizacja owego "widzenia innych" obok siebie?
Tak. Jedno, drugie, trzecie i czwarte zarazem.
Rok 1936
Nasz pierwszy obóz w Kamionce Wielkiej koło Nowego Sącza. Niewiele pamiętam. Najpierw była uciążliwa podróż nocnym pociągiem, mimo "atrakcji" spania na twardych ławkach i półkach, na bagażach w wagonie trzeciej klasy:)A potem, po niedospanej nocy napychanie sienników słomą gdzieś w stodole i przenoszenie ich do szkoły. Porządkowanie izby szkolnej w małym budynku drewnianym, od mycia podłogi po wyczyszczenie szyb w oknach, no i błogi, zasłużony sen ana pachnących świeżą słomą siennikach w owej izbie. Nie miałyśmy wtedy namiotów. Przez następne dni była już sama wakacyjna radość ozłocona promieniami słonecznego lata, ogrzewana płomieniami ognisk i śpiewanymi pieśniami. Wypełniona emocjami zdobywania pierwszych sprawności harcerskich i realizacji harcerskiego programu. Musiałam wówczas nie być najsilniejsza fizycznie, gdyż nie wzięłam udziału w wyprawie zainicjowanej przez druhnę Irenę Tyranównę - na przełaj przez góry do Krynicy. Pamiętam, że dziewczyny wróciły nieludzko zmęczone, ale dumne i szczęśliwe, że dotarły do celu i zwiedziły "znakomity kurort".
Rok 1937
Ten rok upamiętnił się już "prawdziwym obozem" pod namiotami. Było to w Jaworzu w Beskidzie Śląskim.
Kuchnia polowa, dyżury w niej, codzienne mycie w zimnym górskim potoku, ćwiczenia, podchody, biegi, zdobywanie sprawności, samodzielne wyprawy na orientację według mapy i kompasu, ogniska.
To wszystko składało się na prawdziwie "dojrzałe harcersko" doświadczenia. Trud prowadzenia z obozowiska na przełaj przez szczyt "Błatni" jedynie z mapą w ręku, okupiony przestrachem z powodu napotkanej pełznącej w trawie pod nogami żmii zygzakowatej, szczęśliwie ominiętej, został nagrodzony pięknym widokiem ze szczytu na zaporę w Wapiennicy.
W drodze na szczyt
Inna wyprawa z tego obozu utrwaliła się wspomnieniami naszego udziału w Instruktorskiej Szkole Harcerek na Buczu, przy buczańskim kominku harcerskim, wypełnionym pogwarkami i harcerskimi pieśniami. Po drodze było zwiedzanie Ustronia, Istebnej i Wisły.
Instruktorska Szkoła Harcerek na Buczu
Rok 1938
Bierzemy udział w dużym obozie z udziałem dziewcząt z różnych drużyn w Janowej Dolinie koło Zdołbunowa, ze specjalizacją w dwóch kierunkach: sanitarnej i łączności. Wybrałam ta pierwszą. Nie myślałam o wojnie, chociaż... mogło się zdarzyć jak w opisach u Żeromskiego. Tą literaturą zauroczona pilnie poznawałam arkana ratownictwa, niesienia pierwszej pomocy i to nie koniecznie na czas wojny. Podobnie ćwiczyły druhny z grupy łącznościowej.
Kamieniołom bazaltów w Jaśkowej Dolinie
Najgłębiej zapadł mi jednak w serce, obok harcerskich ćwiczeń, romantyzm miejsca. Gorączka rywalizacji z sąsiadującymi licznie, rozmieszczonymi w okolicy innymi obozami harcerskimi i akademickimi. Nocne warty i pełne zaangażowania pilnowanie obozowego sztandaru, by nie przegapić fortelu, jakim mogły posłużyć się inne obozy by ściągnąć nasz sztandar. Dopuszczenie do tego było nie do pomyślenia. Udało się wypłoszyć podchodzących. Niezapomniany został urok wspólnych ognisk z zaproszonymi gośćmi: harcerkami i harcerzami z sąsiedztwa lub u nich, wspólne śpiewy, recytacje, inscenizacje.
Obozowa kuchnia polowa
Niezapomniany został obraz ciemnobrązowej toni, leniwie a zdradliwie przelewających się wód szerokiej rzeki na ówczesnych kresach Ojczyzny - Horynia, udzielającego nam swego nurtu dla codziennych ablucji. Niebezpieczna była kąpiel w tej rzece, ale pociągająca w upalne dni.
Kąpiel w Horyniu
Zaprzyjaźniłam się z tamtejszymi wiejskimi dziewczętami w samodziałowych, ręcznie haftowanych strojach, długich koszulach owiniętych od pasa w dół wełnianymi zapaskami z dominantą czerwieni. Pamiętam ich piękny śpiew. Nie śniło mi się wówczas, że będę kiedyś zajmować się profesjonalnie folklorem. Niezapomniane do dziś zostały zwiedzone przy okazji tamtego obozu miejsca. Kopiec Wolności we Lwowie,
Na Kopcu Wolności we Lwowie
Hram Świętego Jura, Cmentarz Orląt Lwowskich i ... nade wszystko Panorama Racławicka. Miałyśmy okazję oglądać Panoramę w jej pierwotnym miejscu.
Przed wejściem do rotundy terenie Parku Stryjskiego we Lwowie
gdzie mieściła się Panorama Racławicka
Poza tym było Równe, Zdołbunów i w samej Janowej Dolinie nad Horyniem - kamieniołom bazaltów.
W kamieniołomie bazaltów w Jaśkowej Dolinie
Rok 1939
Prowadzenie obozu naszej drużyny "Słonecznej" w Krzepicach - niedaleko niemieckiej granicy - powierzono mnie. Był to krótki obóz. Chodziło chyba o to, żeby w wybranym miejscu był widziany nasz ruch. Wakacje tego lata naelektryzowane były jakimś niepokojem.
Harcerki lublinieckie na obozie w Krzepicach w 1939r.
O grozie zbliżającej się wojny nie mówiono nam jednak wprost. Bardzo chciało się jakoś jak najprędzej wracać do domu, chociaż program wypełniałyśmy skwapliwie i bardzo serio. Tylko tyle właściwie pozostało mi w pamięci z tego obozu. I jeszcze to, że odwiedzili nas harcerze z Wielunia. Potwierdził ten fakt mieszkający obecnie w Wieluniu druh Langner, zajmujący się obecnie historią harcerstwa na tym terenie.
Druhna Grażyna Dąbrowska na obozie w Krzepicach - stoi po prawej stronie
Kiedy wybuchła wojna 1- września 1939r. znajdowałam się w Warszawie. Tam natychmiast zgłosiłam się do Kwatery Głównej przy ulicy Łazienkowskiej. Przyjęta zostałam "odmownie". Jakaś druhna uznała, że powinnam udać się na Śląsk - do swojej Chorągwi. Nie mogłam pojechać na Śląsk w tym stanie wojny i wobec obowiązków względem rodziny: matki i braci. Ojca nie było z nami. Po ponownym zgłoszeniu się do służby harcerskiej w Warszawie otrzymałam przydział do patrolu sanitarnego. Dyżurowałam kolejno w Al. Szucha przy GISZ-u, gmachu Gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego, na Pradze niedaleko Szpitala Przemienienia Pańskiego, przy ulicy Miłej i Dzielnej. Udzielałam pomocy poszkodowanym od nieprzyjacielskich pocisków i przenosiłam rannych.
Z chwilą kapitulacji Warszawy skończyło się moje "harcerstwo":( Wyemigrowałam z Warszawy i musiałam od razu wejść w dorosłe życie.
Opracowane na podstawie:
Wspomnienia - Grażyna Dąbrowska, Warszawa 1986r.
Zdjęcia - Archiwum prywatne - Grażyna Dąbrowska